O.Tymon wyciął i oczyścił trzcinę a mąż, brat i wnuk Pani Marii, która nam pomagała w kuchni, pomogli zrobić "la panela" (nie chodzi o te na podłogę) czyli słodkie kostki (cukier to jeszcze nie jest, bo to jeszcze więcej pracy). Aha i był jeszcze koń :-).
Robiliśmy to pod okiem właścicielki sprzętu do robienia "paneli".
Najpierw się wyciska sok w maszynie (koń potrzebny...albo dwa...:-)), później gotuje się ten sok - trzeba trochę drewna. Trzeba mieszać by się nie przypaliło i wybierać pianę z zanieczyszczeniami. Następnie robi się z tego szybko stygnący miodzik, który wlewa się w drewniane kratki (wcześniej trzeba je namoczyć wodą) . A na końcu w domu włożyłam to wszystko do garnka w misce z wodą - bo tu mrówki mają straszny apetyt...
Było dużo trudnej pracy ale efekt jest...
On land which belongs to the parish were some canes. We buy a lot of sugar for the workers, so ...
Fr.Tymon cut and cleaned the plants and the husband, brother and grandson of Mrs. Mary, who helped us in the kitchen, helped us to make "la panela" (not about the ones on the floor) means - sweet cube sugar (it is not yet the sugar, because it's more work). Oh, and it was also the horse :-).
We did it under the supervision of the owner of the equipment.
First the plants were squeezed for the juice in the machine (horse needed ... or two ... :-)), then boiled the juice - you have to have some wood. You have to stir the juice all the time (if not it will be born) and throw away all foam pollution. Then it gets out of this quickly sweet "honey" - baceuse can me hard very quickly - and pours into the special wood (before You have to wet by wather it). And finally in the house I put it all into the pot in a bowl of water - because here ants have a terrible appetite ...
It was very hard work but there is an effect...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz